Berserk: Millennium Falcon Hen Seima Senki no Shou - Recenzja gry | Autor - kolo

 

Berserk: Millennium Falcon Hen Seima Senki no Shou jest drugą grą opartą na mandze Berserk, w przeciwieństwie do swojej poprzedniczki opiera się na wydarzeniach przedstawionych w mandze (choć nieco zmodyfikowanych), no i nie można zapomnieć że niestety nigdy nie została wydana poza Japonią.

Zacznijmy może od fabuły, jak już wspomniałem gra jest oparta na mandze, dokładniej okolicach tomów dwudziestych, dlatego też jeśli nie zdążyliście ich przeczytać a zamierzacie sobie pograć polecam odłożyć granie na później, historia zawiera sporo spoilerów które potrafią zaszkodzić czytance.
                     
W grze wcielamy się w Gatsu – ponurego eks najemnika z gigantycznym mieczem i armatą zamiast ręki wędrującego wraz ze swoją skromną drużyną do Elfheimu – utopijnej krainy miodem i wróżkami płynącej stanowiącą bezpieczne schronienie dla chorej Casci. Przeprawa nie należy jednak do łatwych, głównie ze względu na demony przyciągane do naszego bohatera niczym ptasie łajno do świeżo umytego samochodu. W tym jednak miejscu dowiadujemy się że gigantyczny miecz służy nie tylko do smażenia jajecznicy a Gatsu ma w sobie dość pary żeby się nim całkiem solidnie zamachnąć, zwykle dekapitując przy okazji ze dwa, trzy paskudztwa które stały najbliżej.
Tu zresztą pojawia się największa zaleta tej gry, faktycznie czuć że Czarny szermierz w którego się wcielamy jest absurdalnie silny a co słabsze demony są dla niego najwyżej irytującym opóźnieniem w harmonogramie podróży, wściekle wibrujący przy każdym machnięciu mieczem pad też swoje robi. Z tego też powodu twórcy zdecydowali się na wprowadzenie dwóch systemów walki – precyzyjnego (celowanego) wykorzystywanego głównie przy walkach z bossami (mięsa armatniego nawet nie da się wziąć na celownik) oraz walki w tłumie, kiedy nasz miecz zatacza ogromne kręgi w dowolnym kierunku kosząc przeciwników niczym zboże.

                     
Oprócz naszego miecza mamy do dyspozycji także wspomnianą już wcześniej armatę a także bomby / granaty, noże do rzucania i kuszę samopowtarzalną, oprócz tego w zależności od momentu gry w którym jesteśmy możemy skorzystać też z mocy czwórki sojuszników: przywrócenia życia, lepszej obrony, chwilowego zatrzymania czasu dla wszystkiego oprócz nas oraz małej eksplozji bezpośrednio w naszej okolicy. Do tego dochodzi stan szału gdy znacznie zwiększa się nasza szybkość, w przeciwieństwie do poprzedniczki możemy użyć go w dowolnym momencie wciskając przycisk R2 więc możemy go sobie zostawić na chwilę gdy faktycznie robi się trochę gęsto zamiast marnować na czterech wypierdków których spokojnie zdejmiemy i bez tego. Wszystkie te ułatwienia po użyciu są niedostępne przez pewien okres czasu aż się ponownie naładują, jedyny wyjątek stanowi tutaj kusza która ponownie ładuje się dopiero kiedy zużyjemy cały zapas bełtów, a pasek szału ładujemy zabijając przeciwników. Jeśli sądzicie że wystarczy gdzieś się na moment przyczaić i poczekać aż wszystko z powrotem się naładuje jesteście w błędzie, niemal każda minuta której nie spędzamy na oglądaniu cutscenek to nieustanna walka, demony wypełzają w nieskończoność z każdego zakamarka i wystarczy chwila żeby nas, ku własnej zgubie, otoczyły.
To jednak nie wszystkie nasze zdolności, choć tym razem to trochę większy „standard”, mamy szybki cios mieczem, ciężki cios mieczem (ładowany w trybie wolnej walki), finisher zabijający jednym ciosem także silniejszych przeciwników lub poważnie szkodzący zdrowiu bossów, skok do przodu pomagający dopaść trzymających się na odległość kuszników i zestaw blok – kontra.
To wszystko sprawia że walki choć nieco toporne dają sporą satysfakcję wymagając też czasem odrobinę kombinowania.
                    
Z innych atrakcji mamy też system rozwoju bohatera i jego sojuszników, w zamian za punkty doświadczenia możemy na przykład przyspieszyć szybkość z jaką machamy mieczem, zwiększyć ilość bełtów czy zwiększyć czas jaki możemy spędzić w szale.
Pod koniec gry zdobywamy też specjalną zbroję która drastycznie zmienia nasz styl walki, z przesadzonego zmienia się wręcz w absurdalny: poruszamy się niewiarygodnie szybko, przez jakiś czas jest naprawdę fajnie ale podczas walki z ostatnim bossem wyglądało to już troszkę śmiesznie.

Berserk: Millennium Falcon Hen Seima Senki no Shou to jednak nie tylko miód i orzeszki, jest też całkiem sporo wad, przede wszystkim mapy są dość mocno nijakie i często irytujące, sama gra zresztą też szybko robi się wtórna. Ukończenie jej zajęło mi około dziewięć godzin, przy szóstej zacząłem mieć dość.
Co prawda możemy znaleźć tu jeszcze sporo atrakcji jak znajdki, czy dodatkowe tryby i Berserkopedia, ale nie jest to nic co mogło by poderwać grę na nowe wyżyny.
                    
Pod względem graficznym jest dobrze, ale trochę nierówno: postaci i ważniejsi bossowie mają bardzo dobre i ładnie animowane modele, ale mniej istotni przeciwnicy już tak nie porywają, z kolei zdecydowanie poniżej przeciętnej prezentują się same etapy, jak już wspomniałem są zaprojektowane i wykonane całkowicie bez polotu.
Pod względem dźwiękowym jest troszkę lepiej, Berserk został w znacznym stopniu zdubbingowany i jak zwykle w japońskich grach zostało to zrobione bardzo dobrze, efekty dźwiękowe również są jak najbardziej dobre, jest też kilka naprawdę fajnych utworów do posłuchania, cała reszta jest jednak równie mdła co mapy na których są odtwarzane.

Podsumowując Berserk: Millennium Falcon Hen Seima Senki no Shou na PS2 do dobra gra, niestety ma trochę mniejszych wad które w połączeniu z pojawiającą się monotonią rozgrywki i przedłużaniem jej na siłę przez twórców sprawia że jej wartość w moich oczach trochę spadła.
To jednak wciąż najlepsza gra osadzona w uniwersum Berserk i warto dać jej szansę choćby ze względu na mroczny klimat.