Dead or Alive 2 - Recenzja gry  |  Autor - Ana

 


Nie ma się co oszukiwać: pierwsza część Dead or Alive, wydana w roku 1997 najpierw na automaty Arcade, później na Segę Saturn i w końcu (!!) na PSX'a, nie zdobyła popularności dzięki innowacyjnemu, IMO genialnemu systemowi. Nie zdobyła popularności też dzięki grafice czy ścieżce dźwiękowej. Głównie dwie rzeczy przyciągnęły ogrom męskich fanów. Pierwsza z nich to nadnaturalnie podskakujące piersi bohaterek, druga - ilość strojów i ich “przewiewność”.
Niestety, sporo osób do dzis kojarzy DOA z pannami hojnie obdarzonymi przez naturę i uważa grę za płytką. Wielka szkoda...

Dead or Alive 2 Dreamcast

Przejdę jednak do rzeczy.
Zwykle recenzje zaczyna się od krótkiego przedstawienia fabuły, ale nie tym razem. Fabuła nie jest i nigdy nie była najważniejszą rzeczą w bijatykach, a historia opowiedziana w DoA jest prosta i troszkę tendencyjna. Jednak zainteresowani bedą wiedzieli gdzie szukać.

Gra oferuje kilka trybów rozgrywki. Tradycyjnie jest Story Mode, dzięki któremu po części można poznać profile postaci. Jest Team Battle, Survival, Practice, VS i to coś...Tag Battle!

Tag Battle. Myślę, że dzisiaj już większość graczy wie co oznacza słówko “Tag”. W paru słowach: wybierasz dwie postacie i możesz zmieniać w dowolnym momencie walki. W chwili wydania DOA2 była to rewelacja (a może “rewolucja”?) systemowa. A i później moim zdaniem Tag w DOA był o niebo lepszy niż w TTT. Między innymi dlatego, że w przeciwieństwie do Tekken'owego, tu trzeba pokonać obydwu przeciwników. Sam system walki w tej grze lepiej prezentuje się w Tag'u, między innymi dzięki niesamowitej dynamice i efektowności, po prostu genialnie.

System, najważniejsze. Jest bardzo przystępny. Właściwie tu się gra opiera na juggle'ach (obijanie lecącego przeciwnika po wybiciu), reversalach i ich kontynuacjach (przechwyceniu ciosu przeciwnika) oraz rzutach. Same juggle nie są takie jak w Tekkenie, tu nie żongluje się przeciwnikiem od jednego końca areny do drugiego. Bardziej opłacalne są krótsze serie. Niby wiele osób uważa DoA2 za grę idealną dla masherów (czyli osób klepiących na padzie byle co, byleby klepać i coś wychodziło), ale to jest błędne podejście. Naprawdę trzeba spędzić pare godzin w Practice aby coś ładnego wyrzeźbić, poznać właściwości danych ciosów i tak dalej. Tym bardziej, że każda z postaci walczy własnym unikatowym stylem. Polecam zwłaszcza posiedzieć nad team'em tagowym by dobrze wybrać swoją pare wojowników. Jest też opcja dla leniwych: zawsze można grać Einem, który zdecydowanie jest najbardziej przegiętą postacią w grze. Każdy jego cios jest co najmniej “bardzo dobry”, a w drużynie z Jann'em Lee morduje jak tylko chce. Nie ma bijatyki z idealnym balansem, więc można tutaj to wybaczyć. Albo banować.

Dziecko Teamu Ninja wizualnie prezentuje się bardzo dobrze, nawet jak na dzisiejsze standardy daje radę. Przede wszystkim grafika jest ładniejsza niż w wersji na PS2, między innymi dzięki zastosowaniu anty-alliasingu (wygładzenia krawędzi i tekstur). Także kolory wydają się wyraźniejsze. Same postacie wyglądają bardzo przyzwoicie. Twarze są bardzo ładnie zrobione, utrzymane w lekko mangowym klimacie, i wyglądają moim zdaniem na zbliżeniach lepiej od chociażby postaci z Tekkena 5. Niestety design niektórych kostiumów śmierdzi kiczem (C1, C2 Ayane, Bass, C3 Ein) ale na szczęście można tego trochę odblokować (od 5 do 8, w zależności od postaci) więc myślę, że każdy znajdzie coś dla siebie. Panowie na pewno. Areny są ciekawe. Walka nad wodospadem, w katedrze czy operze robi swoje. Niestety plansz jest mniej więcej o połowe mniej niż w wersji na PS2, brakuje chociażby dachu o zachodzie słońca, ale na to co jest nie można narzekać. W trybie Tag jest tylko jedna arena (na PS2 mamy 5 do wyboru), lecz spokojnie można (trzeba !) grać. Należałoby dodać że część plansz jest kilkupoziomowa. Podczas walki można zrzucić przeciwnika piętro niżej. Wygląda to po prostu cudownie. Nie ma tutaj już znanych z DoA1 Danger Zone (czyli tych bomb, na które wpadała postać będąc na brzegu areny). W tej części tylko by przeszkadzały...

Muzyka jest świetna. Idealne pasuje do walki, a w tej grze utworki można podzielić na dwie kategorie: bardzo dobre i świetne. Do tych “świetnych” ja zaliczam przede wszystkim “Blazed up Melpomene” (utworek Heleny) i "Under my control" (utworek Tiny). Z resztą, o tym się nie da pisać, to po prostu trzeba usłyszeć.

Jakie wady ma DOA2 ? Przede wszystkim praca kamery. Owszem, dynamiczne najazdy, rozjazdy i skrzyżowania, no ALE... Czasem, zwłaszcza przy ścianach i rzutach, ale także przy niektórych ciosach na low, robi obrót o 180 stopni co raz, że denerwuje, dwa bardzo utrudnia kontynuację danej serii ciosów, gdyż można się pogubić gdzie jest tył a gdzie przód. W tej chwili mogę spokojnie napisać, że jest to najgorsza kamera, jaką widziałam w bijatykach.

W Practice brakuje bardzo ważnej rzeczy; nie ma oznaczeń wysokości ciosów. Często nie jesteśmy w stanie “na oko” określić czy ta pięść/kop poszło na high, mid, low. A to komplikuje sprawę przy reversalach. Właśnie... Reversale. Okno tolerancji jest jawną kpiną, jest za duże! Taka czysta paranoja z tym i niby można powiedzieć “gra ma swoje lata” i takie tam, ale bardzo, bardzo irytuje zwłaszcza gdy taki Ein złapie reversal mid puncha na hi countera (czy tylko ja tego nie rozumiem ? - przyp. Century Child) i zabierze nam 90 dmg.

I to by były chyba trzy największe wady tej gry (cztery, wliczając Eina). Dead or Alive 2 to naprawdę warty uwagi tytuł nawet w 6 lat po premierze. Nic tylko zwołać kumpli, odpalic Tag Battle lub VerSusa i wykreślić pare dni z życiorysu...

Recenzja przeniesiona za zgodą autora i dzięki uprzejmości strony : www.dc-world.neth.pl